wtorek, 4 sierpnia 2015

12. Wielki plan


- Jesteś tego stuprocentowo pewny? - Spojrzała na niego z ukosa. Nie mógł odeprzeć od siebie wrażenia, że była z niego trochę dumna. - Wiesz, że nie będę cię pocieszać, jeżeli nas złapią. 
- Tak, wiem. Nawet na to nie liczyłem.
- To dobrze. Bo mam zamiar wszystko zwalić na ciebie, jeżeli zajdzie taka potrzeba. - Parsknęła śmiechem, a widząc jego przesadnie nadąsaną minę wyszczerzyła do niego zęby. - Oj wiesz, że żartuję. 
- Z tobą nigdy nie można być niczego pewnym do końca - pożalił się, ale na jego twarzy pojawił się uśmiech. 
- Fakt. Poza tym i tak, by mi nie uwierzyli. - To było już za dużo do Roy'a. Nachylił się w jej stronę i potarmosił jej grzywkę. - Przestań ty debilu! - krzyknęła, równocześnie gilgocząc go pod pachami. Chwilę to jeszcze trwało zanim Riza stanowczym głosem stwierdziła:
- Dobra, koniec tego dobrego. Jeszcze nic nie mamy!
I była to niestety prawda. Siedzieli od godziny w jej pokoju, by przedyskutować plan ewakuacji Ishvalczyków, ale jedyne do czego byli zdolni to parę wygłupów i gapienie się na ścianę przed sobą. Dobrze, na nieodłączne docinki także znaleźli moment. 
Siedzieli na jej łóżku, a Roy ze zdziwieniem stwierdził, że jednak jest o wiele wygodniejsze niż mu się to za pierwszym razem wydawało. Westchnął, położył się, a następnie przeczesał włosy dłonią. Powinien się teraz uczyć, Mistrz chciał go widzieć jutro w południe, by zobaczyć jego postępy. Przeszedł go dreszcz na samą myśl o tym. 
- Przestań myśleć o moim ojcu, tylko się skup nad tym, co zamierzamy zrobić - fuknęła Riza, kładąc się obok niego.
- Skąd ty... - Odwrócił głowę w jej stronę, a ona wzruszyła ramionami, na tyle ile była w stanie tak zrobić leżąc. 
- Zaciskasz wtedy swoje usta w taką cienką kreseczkę i mrużysz oczy. Twoje spazmatyczne oddechy też wiele mówią - stwierdziła z prostotą, a on odwrócił głowę i utkwił swój wzrok na suficie. Nie miał pojęcia, że mała Hawkeye potrafiła czytać z niego, jak z otwartej księgi. Nie wiedział też, czy bardziej mu to przeszkadza, czy może uważa to za objaw miłego zainteresowania. 
- Więc jaki mamy plan? - przerwał ciszę i założył ręce pod głowę. 
- Za trzy dni odjeżdża z miasteczka pociąg towarowy do Xing. Trzeba jednak cudu, by dostarczyć tam Marthę i Sylvana. A potem ich tam umieścić. A i jeszcze dopilnować, by mieli tam co jeść. Jakieś pomysły?
Pokręcił głową. Graniczyło z cudem, by ktokolwiek przeszedł niezauważony przez miasto, a co dopiero para Ishvalczyków. Ta mała garstka, która mieszkała tutaj przed wojną zginęła, bądź została wywieziona w bliżej nieokreślone miejsce.
Czuł się bezużyteczny. Poza tym, miał dziwne wrażenie, że pomagając tym ludziom w pewien sposób zdradza swoją ojczyznę. Jego ciotka z pewnością nie pochwaliłaby takiego zachowania. Jej zażyłe kontakty z Centralą, wieczna adoracja oficerów i poczucie patriotycznego obowiązku nie pozostawiały tutaj żadnego złudzenia. Ostatnio pisała mu, jak to wspiera wojsko poprzez tygodniowe datki opiewające na całkiem sporą sumkę. Dzięki niej, codziennie na pole walk podjeżdżała wielka cysterna z mlekiem, by...
Poderwał się gwałtownie do pozycji siedzącej.
- Co będzie przewożone tym pociągiem?


* * *


Riza, oddychaj głęboko. Wdech i wydech. Dasz radę. To tylko trzy kilometry. Bywało już gorzej.
Poprawiła kołnierz za dużej i zbyt wzorzystej męskiej koszuli, nasadziła głęboko czapkę z daszkiem i wyszła przed dom. Na podjeździe stał już przygotowany wózek z dwiema skrzyniami z napisami w języku Xing. Nadal zastanawiała się, w jaki sposób Martha i jej mąż się tam zmieścili.
Już chyba za późno, by się wycofać.
Podeszła do wózka i zastukała w bok jednej ze skrzyń trzy razy. Odpowiedziało jej jedno stuknięcie. To samo powtórzyła, przy drugiej i znów sytuacja się powtórzyła. Odetchnęła z ulgą - jak na razie wszystko było w porządku. Ale jakby nie było, znajdowała się dopiero na samym początku całego tego planu.
Skierowała się w stronę miasta. Miała wrażenie, że porusza się w ślimaczym tempie, że każdy mijany przez nią człowiek przygląda jej się podejrzliwie.
Wydaje ci się, to przez stres. Kto niby miałby cię podejrzewać? Ci ludzie nawet nie rozpoznają twojej twarzy. 
I choć solennie powtarzała sobie to w duchu przez całą drogę, to i tak nie przyniosło jej to ukojenia. Wręcz przeciwnie. Wyrzucała sobie swą głupotę, każde spojrzenie paliło ją, a na karku czuła zimne krople potu. Kiedy zobaczyła pierwsze zabudowania miasta przyśpieszyła kroku i poczęła rozglądać się na boki. Po wczorajszej ulewie nieutwardzone ulice tonęły w błocie, a ona musiała tak nawigować wózkiem po podłożonych drewnianych deskach, by nie ugrzęznąć.
Nagle usłyszała jego głos, niezwykle donośny, jak zwykle kiedy się bardzo denerwował. Skręciła za róg baru pana Iwao, który nazwał go górnolotnie "Ishin Restaurant". Nie potrafiła zliczyć ile razy jej ojciec przychodził się tutaj upić.
Za zakrętem, jej oczom ukazał się długi peron. Na jego końcu wybudowano na szybko rodzaj blaszaka, który mógł pomieścić w sobie maksymalnie dwie osoby. Sprzedawcę biletów oraz kupującego. W środku zawsze śmierdziało skiszonymi śliwkami ume-boshi, które pan Kunio kupował na targu od Ginko Arisu. Miasteczkowa plotka głosiła, że robił to tylko dlatego, by przypodobać się starej kobiecinie.
Właśnie tuż pod  zadaszeniem blaszaka stał Roy wraz z dwoma wojskowymi ze służby kolejowej. Mieli oni ciemniejsze uniformy niż regularna armia, a ponadto nosili małe czapki z wyszytą złotą lokomotywą. Mężczyźni śmiali się donośnie z żartu chłopca, który stał oparty o ścianę, z jedną dłonią w kieszeni. Był to ich umówiony znak. Znak, że wszystko idzie po ich myśli.
Dziewczyna szybko wjechała wózkiem na peron i zatrzymała się przy podstawionym pociągu towarowym. Zapukała trzy razy do drzwi wagonu, który był czwarty od końca. Odsunęły się gwałtownie.
Stał w nich młody chłopak, mniej więcej w wieku Mustanga. Miał na sobie taki sam strój, jaki nosiła Riza. Z tym wyjątkiem, że leżał lepiej  na jego umięśnionej sylwetce tragarza. 
- Myślałem, że już nigdy nie dojedziesz - powiedział z wyrzutem i bez zbędnych ceregieli wziął pierwszą skrzynię. Dziewczyna mimowolnie otworzyła usta w geście niemego zdziwienia. Nie miała pojęcia, jakim cudem udało mu się podnieść skrzynię z Marthą i tak po prostu wnieść ją wgłąb wagonu.
- To przez to błoto - odpowiedziała niskim głosem, gdy wyszedł z pociągu i znów stanął przed nią.
- Mam nadzieję, że nikt cię nie widział, Hawkeye - szepnął i zacisnął mocno szczękę. - Nawet nie chcę wiedzieć, co by mnie za to czekało.
- Ryota, przestań. Słono zapłaciłam ci za twoją pomoc, więc...
- Więc co? - przerwał jej i złapał mocno za rękę. - No co mi zrobisz?
- Rób to, co do ciebie należy - wysyczała, a kiedy próbowała się wyrwać, tuż obok nich wyrosła potężna sylwetka jednego z wojskowych.
- Co to za przepychanki? - warknął i pchnął Rizę w stronę wózka. - Myślałem, że już dawno wszystko załadowane. Nie ma czasu. To nie przedszkole!
- Przepraszamy, sir - wystukał Ryota i schylił się po skrzynię z Sylvanem. W tym samym momencie, wojskowy jednym, nad wyraz zgrabnym ruchem jak na jego tuszę, zagrodził mu drogę pałką.
- Chwileczkę... Czy to przypadkiem nie są materiały? Ich miejsce jest w jedynce.
- Tam nie ma już miejsca, sir - wtrąciła Riza, a żołnierz spojrzał na nią podejrzliwie. Po chwili wyciągnął z kieszeni scyzoryk i nachyliwszy się nad skrzynią, zaczął ją odpieczętować. Kiedy wreszcie mu się to udało, z mozołem przygładził swoje czarne włosy, a następnie zdjął pokrywę.  W tym samym momencie, dziewczyna wstrzymała oddech i zamknęła oczy.
Jego oczom ukazały się sztychy perkalu i barwionego muślinu. Odrzucił ich kilka, ale nie znajdując niczego innego, rzuciwszy parę przekleństw i uwag na temat kontrabandy, nakazał Ryocie zabić wieko skrzyni  i wnieść do otwartego wagonu. Dopiero wtedy Riza odważyła się otworzyć oczy. Dziękowała bogu Leto za to, że wpadła na to, by włożyć do środka materiały, oraz za to, że stary Ishvalczyk okazał się nad wyraz wysportowanym i giętkim mężczyzną. Wojskowy odszedł w stronę baraku, aby po chwili wraz z przyjacielem zniknąć w środku lokomotywy.
- Dbaj o nich - powiedziała na odchodne do tragarza, wsuwając dłonie w kieszenie.
- Za to mi płacą. - Chłopak splunął tuż obok dziewczyny, a następnie zasunął drzwi wagonu. Riza złapała za rączkę wózka i pilnując kroku, zeszła z peronu, minęła bar pana Iwao, odbiła za rynkiem w lewo i znalazła się poza obrębem miasta. Nie uszła paruset metrów, kiedy ujrzała na łące obok, wyłożonego na trawie Roya. Zatrzymała wózek na poboczu i zakradłszy się od tyły, rzuciła w niego czapką.
- Hola, hola, hola. - Roy leniwie usiadł przodem do niej, a następnie ubrał nakrycie głowy, przekrzywiając je lekko na bakier. - Pamiętaj, że cały twój zacny strój musi wrócić do Ryoty po jego powrocie z Xing. Swoją drogą, nadal się zastanawiam jakim cudem, go namówiłaś do tego wszystkiego - stwierdził z zadumą i włożył sobie źdźbło trawy do ust.
- Dama nie zdradza swoich sekretów - powiedziała dziewczyna, a następnie usiadła obok niego.
- A widzisz tu jakieś? - Udał, że się rozgląda, za co zarobił łokcia w żebro. 
- Głupiec z ciebie. - Pokręciła głową. - Jeżeli musisz wiedzieć, to zapłaciłam mu i przypomniałam, że ma u mnie dług wdzięczności. Ale najważniejsze jest to, że oni są bezpieczni. 
Zapadło między nimi milczenie. Po chwili, Riza poczuła jak Mustang dotyka delikatnie jej ręki. Na początku palec do palca, aż w końcu położył całą swoją dłoń. Poczuła jak się czerwieni, a serce szybciej bije. 
- Myślisz, że uda im się dotrzeć do Xing? - zapytała, by skupić się na czymś innym. 
- Musi - odpowiedział może zbyt szybko. - Inaczej nie nazywam się Roy Mustang. 
Odważyła się spojrzeć na niego. Nie patrzył na nią, jego wzrok utkwiony był w majaczącym przed nimi zarysie miasteczka. Odetchnęła głęboko i przygryzła wargę.
- Nie wracajmy tam jeszcze - poprosiła, a on skinął głową.  
Siedzieli w milczeniu, patrząc jak wczesne popołudnie zamienia się w późne, jak niebo zmieniało barwę z jasnoniebieskiej, na różowawą, a następnie pokrywa się krwawą łuną zachodu. Roy puścił jej dłoń w momencie, kiedy oboje wstali, a on wziął wózek. 
Drogę powrotną także odbyli w ciszy. Pogrążeni w tych samych rozmyślaniach.