Chłopak czuł
się niezwykle skołowany, podekscytowany i równocześnie zmęczony. Pragnął tylko
wskoczyć do swojego nowego łóżka i nie ruszać się stamtąd do jutrzejszego dnia.
Ale najwyraźniej jego Mistrz nie miał zamiaru spełnić jego pobożnych życzeń.
- Masz
dziesięć minut na rozpakowanie swoich rzeczy – mruknął mężczyzna, gdy tylko
przestąpili próg domu. No ładnie, nieźle
się zaczyna, pomyślał chłopak. – Czekam na ciebie tutaj – wskazał ciemny
pokój przed sobą, a następnie zdjął swój płaszcz i powiesił na jednym z
przekrzywionych wieszaków.
- Sensei,
gdzie mój po-pokój? – zapytał chłopak, lekko zająknąwszy się na końcu. Walizka
zaczęła ciążyć mu w rękach. Zaczął żałować, że wziął ze sobą tak dużo rzeczy.
- Znowu głupie
pytania, co? – Berthold Hawkeye pokręcił głową ze zniecierpliwieniem. Znał tego
chłopaka dopiero od trzech niepełnych godzin, a już miał go powyżej uszu.
Zgarbił się jeszcze bardziej niż miał to w zwyczaju. Był już na to wszystko za
stary. – Schodami w górę, drugie drzwi na lewo – polecił w końcu i wskazał
ciemny, nieforemny kształt po prawej, w głębokiej wnęce przedpokoju. Następnie
jego ręka opadła zupełnie bez sił.
Roy bez słowa
ukłonił się, odwrócił, a następnie zaczął mozolną wędrówkę po stromych,
skrzypiących schodach, co rusz zawadzając o coś walizką. Nie mógł dojrzeć
słabego uśmiechu pana Hawkeye, który przyznał, że chłopak jednak nie może być
taki głupi, na jakiego wygląda.
Drugie drzwi na lewo. Drugie drzwi na lewo.
Drugie. Dru-gie. Powtarzał w myśli chłopak, by skupić się na czymś innym
niż przemożna chęć wrócenia do domu ciotki Christmas. Owszem, chciał zostać
Państwowym Alchemikiem, chciał zmieniać świat, przeżywać przygody niczym Akihito,
bohater bajek z jego dzieciństwa, ale nie widział sensu użerać się z kimś takim
jak Berthold Hawkeye.
Chłopak
otworzył drzwi do swojego nowego pokoju i z niepokojem spojrzał do środka.
- Dobra, nie
jest tak źle – przyznał podniesiony na duchu i wszedł do środka. Panował tu
półmrok, tak samo jak w całym domu. Jakby ktoś specjalnie pozakrywał wszystkie
okna. Może dorobi się okularów? Zawsze uważał, że mogłoby mu to nadać pewnej
klasy i powagi.
Stał pośrodku
zupełnie czystego pokoju o bardzo przyzwoitych wymiarach. Posiadał solidne,
drewniane łóżko z narzutą, która pachniała proszkiem do prania i świeżym
powietrzem. Trzy, dość pokaźnych rozmiarów szafki na książki, oraz komodę na
ubrania i biurko ze staroświecką lampą.
- Ładne
frędzelki – mruknął chłopak, pochylając się nad lampą. Pociągnął za sznureczek,
a pokój zalała żółtawa struga światła. Ktoś zadbał o nową żarówkę, nową
pościel. Jego nowe miejsce zamieszkania prezentowała się lepiej niż wszystko,
co widział w tym domu do tej pory. Ktoś bardzo się postarał. Chłopak pokiwał
głową i na powrót się wyprostował. Położył swoją walizkę na łóżku, a następnie
usiadł obok niej. Nic mu się nie chciało…
Spojrzał na
zegarek, na przegubie swej lewej ręki i doszedł do wniosku, że chyba czas, by
zszedł na dół. Odetchnął głęboko, poprawił swe niesforne włosy, a następnie
wyszedł z pokoju.
* * *
Po
kuchni rozchodził się tylko brzdęk sztućców o talerze. Mężczyzna patrzył z
ukosa na swego ucznia. Chłopak szybko się uczył, to trzeba było przyznać. I na
razie się nie spóźniał. Berthold pokiwał głową, otarł usta chusteczką i oparł
głowę na dłoniach.
-
Co jest podstawą kręgu transmutacyjnego? – zapytał poważnie. Chłopak przeżuwał
długo jedzenie, a następnie odpowiedział niechętnie.
-
Nie jestem pewny, ale…
-
Na czym polega zasada równowartej wymiany? – przerwał mu w pół zdania. Nie miał
czasu, ani sił, by wysłuchiwać kolejnych, bezsensownych słów.
- No bo jeżeli… kiedy, bierzemy,
a raczej tworzymy coś z alchemii, to wtedy… - Roy Mustang plątał się coraz
mocniej w swych wypowiedziach. Pod stołem mocno ściskał materiał swoich spodni.
Nie miał pojęcia, że jego trening zacznie się tak szybko. Że, to już dziś…
Akihito nie musiał znać takich rzeczy.
-
Co tutaj robisz? – Berthold Hawkeye zapytał zupełnie poważnie, trąc swoje
skronie. Czy przypadkiem pani Mustang nie wspominała, że jej bratanek jest
obiecującym uczniem? – Co tutaj robisz? – powtórzył z irytacją w głosie, nieco mocniej niż miał to zwykle w zwyczaju.
W
kuchni zapadła ciężka, nieznośna cisza, podczas której Roy marzył, by skurczyć
się w sobie, by być wielkości atomu. Wreszcie spojrzał na swojego Sensei i
znieruchomiał z przerażenia. Twarz mężczyzny była wykrzywiona dziwną pogardą i
niesmakiem, a jego oczy niczego nie wyrażały.
-
Jestem tutaj, by nauczyć się alchemii – odpowiedział cicho Roy i przygryzł
swoją wargę. Jego Mistrz powoli wstał od stołu zabierając ze sobą talerz z
pastą sojową i ryżem, wyjątkowo pozbawionym smaku, lecz smacznym daniem.
Kiedy
odłożył do zlewu naczynia, westchnął przeciągle i oparł dłonie o blat szafki
kuchennej.
- Do jutra
masz mi przynieść swój własny projekt kręgu transmutacyjnego z uwzględnieniem
znaków alchemicznych i efektu, jaki zamierzasz osiągnąć – polecił z rezygnacją
w głosie, jakby już z góry zakładał, że nic z tego nie wyjdzie.
Następnie,
bez słowa pożegnania wyszedł z kuchni, a po chwili Roy usłyszał jak powoli
wchodzi po schodach. Odczekał jeszcze chwilę i dopiero, kiedy był już pewny, że
Sensei niczego nie usłyszy, westchnął z niewyobrażalną ulgą.
W
gruncie rzeczy nie było najgorzej. Zakładał inny obrót sprawy, jak na przykład jeszcze
dzisiejszy powrót do Centrali. Więc wyszło na plus. Co prawda nie miał
zielonego pojęcia o tym, jak tworzy się własny symbol transmutacji, ale wiele
razy widział jak malował go Akihito, oraz ci wszyscy Państwowi Alchemicy,
którzy często wpadali do domu państwa Mustang.
Rozejrzał
się po kuchni, nie bardzo wiedząc, co ze sobą dalej zrobić. W kącie, pomiędzy
piekarnikiem, a szafką kuchenną ze zmywakiem, dostrzegł biel kartek. Odsunął
krzesło i ostrożnie do nich podszedł, bojąc się, że robi coś niedozwolonego.
Tylko
jedna z nich była zapisana drobnym, nieco dziecinnym pismem, który okazał się
przepisem na pastę, którą dziś jedli na obiad. Obok kartek znajdował się
zaostrzony ołówek.
Chłopak
uśmiechnął się do siebie w duchu, jak na razie jakoś mu szło. Wziął to wszystko
pod pachę i niewiele myśląc wyszedł drzwiami, które według jego przypuszczeń
prowadziły do ogrodu. Miał zamiar skorzystać z ostatnich promieni słonecznych skoro
przed nim zapowiadała się jeszcze długa noc.
Gdy
tylko przekroczył próg domu, zalała go fala światła. Nawet nie zdawał sobie
sprawy, jak mroczny był dom pana Hawkeye. Zamrugał kilkakrotnie i trochę na
oślep, dotarł w końcu do jednej z jabłoń, które rosły na krańcach ogrodu.
Rzucił
swój ekwipunek na ziemię, ściągnął marynarkę, a następnie usiadł na niej i
wziął ołówek do ręki.
Co
prawda nie pamiętał tych wszystkich szczegółowych wzorów, które miał szczęście
zobaczyć w swoim życiu, ale myślał, że to nie będzie znowu takie trudne. W
końcu był Royem Mustangiem, mógł wszystko.
Na
początku udało mu się naszkicować lekko koślawy pięciobok, z prostymi
wychodzącymi z jego boków. Z racji tego, iż wiedział jak malować niektóre znaki
zodiaku, wpisał do jednej z ćwiartek znak strzelca i lwa. Zastanawiało go tylko
to, co zrobić z resztą wzoru. Zmarszczył brwi i wytężył swój umysł w zmożonej
pracy.
Nagle
usłyszał gdzieś nad sobą dziewczęcy śmiech. Powoli podniósł swą głowę do góry i
zobaczył nad sobą, pośród białych kwiatków jabłoni, drobną blondynkę o
nastroszonej fryzurze, dużych roześmianych oczach i z dziwnym niedowierzaniem
wypisanym na twarzy.
Nie
bardzo wiedząc, co mając zrobić, odchrząknął lekko i pomachał w jej stronę, co
tylko sprowokowało ją do kolejnego wybuchu śmiechu.
Zeszła
o kilka gałęzi niżej, tak że jej dyndające nogi zwisały mu na wysokości torsu.
-
Nie wierzę, że to zrobił – powiedziała na powitanie i pokręciła z rozbawieniem
głową.
- Kim jesteś? –
zapytał Roy, zebrawszy się na odwagę. Dziewczyna niepokojąco przypominała mu jego Mistrza. Podniosła lekko jedną brew i zignorowała jego
pytanie. Chłopak, nie dając za wygraną wstał i stanął przed nią przodem. Dopiero
teraz mógł oszacować, że nie należała do najwyższych, ani do najstarszych. Mogła
mieć jedenaście lat? – Roy Mustang – przedstawił się, podając jej dłoń.
Spojrzała na nią przez chwilę, a następnie utkwiła swój wzrok w jego czarnych
oczach.
- Riza Hawkeye
– odrzekła po chwili, mocno ściskając jego rękę. – Jestem córką, tego
strasznego pana – powiedziała z lekkim sarkazmem wskazując głową na dom.
- Sensei? –
zapytał, pragnąc się upewnić.
- Czy nikt ci
już nie mówił, że tu nie zadajemy głupich pytań? – odpowiedziała pytaniem i
następnie zeskoczyła z drzewa. Dosięgała mu teraz do ramienia. Miała na sobie o
kilka rozmiarów za dużą, bladoniebieską sukienkę.
- Ktoś mi coś
wspominał – mruknął, a ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Nie mieściło mu się
w głowie, że ktoś mógłby zachować taką pogodę ducha w towarzystwie Bertholda
Hawkeye.
- To bardzo
dobrze – skwitowała, a następnie poklepała go lekko po ramieniu. – Tak osobiście,
to jeżeli chcesz zostać tu na dłużej, to dodałabym okrąg, a dopiero
potem wpisałabym w nim inne wzory. Poza tym strzelec, raczej jest złym wyborem. Strzelałabym raczej w skorpiona i dodałabym też salamandrę, jako
zwierzę stworzone z ognia – wyrecytowała na jednym tchu.
Roy spojrzał
na nią z niemym podziwem. Nie miał pojęcia skąd miałaby to wiedzieć, choć może
miało to jakiś związek z tym, że jej ojciec był Alchemikiem. To mogłoby wiele
wyjaśniać.
- Skąd… -
wydusił tylko z siebie.
- Wychowuje
się w domu alchemika – powiedziała to drwiącym tonem i zmarszczyła brwi. – Nie jesteś
zbyt bystry, co?
- Jak możesz
mówić takie rzeczy? – zaperzył się , a ona znów się uśmiechnęła. Nie miała
pojęcia z jakich powodów jej ojciec zgodził się nauczać kogoś takiego.
- Do
zobaczenia Roy – powiedziała tylko, zostawiając skołowanego chłopaka za sobą. Może
wreszcie nie będzie tutaj, aż tak nudno jak dotychczas.
----------
Po ciężkim tygodniu przychodzi odstresowanie. I tak ma być. Dziękuję wszystkim za miłe komentarze. Wiele dla mnie znaczą :)
Świetne. Bardzo mi się podobało :)
OdpowiedzUsuńRoy chyba faktycznie nie jest najbystrzejszy. Już z samej nazwy mógłby zgadnąć, że do kręgu transmutacyjnego potrzeba okręgu. Nie sądziłam, że Riza może mieć jakiekolwiek pojęcie o alchemii, ale w sumie jak się spędza całe dzieciństwo w domu alchemika to siłą rzeczy musi coś wiedzieć. Zanosi się, że Hawkeye nie zamierza odpuścić Mustangowi. Wymagający mistrz, nie ma co.
Ciekawa jestem, jak sobie dalej poradzi i co mistrz na ten okrąg. Czekam na nowość :) Pozdrawiam.
"Może dorobi się okularów? Zawsze uważał, że mogłoby mu to nadać pewnej klasy i powagi. "
OdpowiedzUsuńAhahaha, rozwalilo mnie ^^ Ten Roy ma pomysł na siebie, a to wasik, a to brylki ^^ Ale jemu i tak nic nie pomoze :D ihihi <3
Oj nie bedzie miał lekko z Hawkeyami nasz pułkownik! Jestem ciekawa kiedy błyśnie talentem do alchemii.
Sorki ze tak krociotka, zganiaja mnie z kompa bo derby na meczykach leca Oo :P
Pisaj pisaj, kcemy więcej!
Serdecznie zapraszam na nowy rozdział na Lady dirgel :)
OdpowiedzUsuńJestem w fazie ogarniania, o co chodzi, więc niedługo przybędę przeczytać wszystko, co już tu opublikowałaś. Tylko porządnie się w tym wszystkim zorientuję :)
Wybacz, że dopiero teraz komentuję, aczkolwiek zalałam ją herbatą...
OdpowiedzUsuńInterakcjaaaaaaaa! Już widzę tę rodzącą się przyjaźń, naukę. Nie wiem co powiedzieć bo bardzo mi się podoba i uwag nie mam...
Jasne Słonko
Ciekawe opowiadanie. Czekam na nn :). Może zajrzysz do mnie http://prosto-z-hogwartu.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńUff, wreszcie zorientowałam się trochę w tym świecie (tematyka manga/anime jest mi zupełnie obca, więc przede mną jeszcze zapewne długa droga :). W każdym razie bardzo mi się podoba, jak piszesz. W ogóle polubiłam postać Rizy, a i zgorzkniały Berthold przypadł mi do gustu. Roy pewnie będzie miał ciężko, przynajmniej na początku, ale w końcu zaprzyjaźni się z Rizą, mam rację? :) (Mam nadzieję, że nie pomyliłam nic w imionach.)
OdpowiedzUsuńMogę cię prosić o informowanie?
Nominuję cię do Liebster Blog Awards. Więcej informacji --> http://stay-and-help-us.blogspot.com/p/nominacja-od-liebster-award-blog-jest.html
OdpowiedzUsuńDziękuję, choć to trochę niespodziewane :)
UsuńWitam. Zgodnie z życzeniem informuję o nowym rozdziale. Jeżeli to niewłaściwe miejsce to z góry przepraszam.
OdpowiedzUsuńhttp://utkana-z-wiatru.blogspot.com/
Czekam z utesknieniem na nn!
OdpowiedzUsuńI zapraszam na fullnowolfa.
Yay! Już biegnę!
UsuńRozdział super. Czy tylko ja nie umiem pisać z dłuższymi opisami.
OdpowiedzUsuńNie no zazdroszcze ci weny.
Dodałam cię do polecanych na http://dzieci-zywiolow333.blogspot.com/