piątek, 6 grudnia 2013

2. Pierwszy trening

Chłopak czuł się niezwykle skołowany, podekscytowany i równocześnie zmęczony. Pragnął tylko wskoczyć do swojego nowego łóżka i nie ruszać się stamtąd do jutrzejszego dnia. Ale najwyraźniej jego Mistrz nie miał zamiaru spełnić jego pobożnych życzeń.
- Masz dziesięć minut na rozpakowanie swoich rzeczy – mruknął mężczyzna, gdy tylko przestąpili próg domu. No ładnie, nieźle się zaczyna, pomyślał chłopak. – Czekam na ciebie tutaj – wskazał ciemny pokój przed sobą, a następnie zdjął swój płaszcz i powiesił na jednym z przekrzywionych wieszaków.
- Sensei, gdzie mój po-pokój? – zapytał chłopak, lekko zająknąwszy się na końcu. Walizka zaczęła ciążyć mu w rękach. Zaczął żałować, że wziął ze sobą tak dużo rzeczy.
- Znowu głupie pytania, co? – Berthold Hawkeye pokręcił głową ze zniecierpliwieniem. Znał tego chłopaka dopiero od trzech niepełnych godzin, a już miał go powyżej uszu. Zgarbił się jeszcze bardziej niż miał to w zwyczaju. Był już na to wszystko za stary. – Schodami w górę, drugie drzwi na lewo – polecił w końcu i wskazał ciemny, nieforemny kształt po prawej, w głębokiej wnęce przedpokoju. Następnie jego ręka opadła zupełnie bez sił.
Roy bez słowa ukłonił się, odwrócił, a następnie zaczął mozolną wędrówkę po stromych, skrzypiących schodach, co rusz zawadzając o coś walizką. Nie mógł dojrzeć słabego uśmiechu pana Hawkeye, który przyznał, że chłopak jednak nie może być taki głupi, na jakiego wygląda.
Drugie drzwi na lewo. Drugie drzwi na lewo. Drugie. Dru-gie. Powtarzał w myśli chłopak, by skupić się na czymś innym niż przemożna chęć wrócenia do domu ciotki Christmas. Owszem, chciał zostać Państwowym Alchemikiem, chciał zmieniać świat, przeżywać przygody niczym Akihito, bohater bajek z jego dzieciństwa, ale nie widział sensu użerać się z kimś takim jak Berthold Hawkeye.
Chłopak otworzył drzwi do swojego nowego pokoju i z niepokojem spojrzał do środka.
- Dobra, nie jest tak źle – przyznał podniesiony na duchu i wszedł do środka. Panował tu półmrok, tak samo jak w całym domu. Jakby ktoś specjalnie pozakrywał wszystkie okna. Może dorobi się okularów? Zawsze uważał, że mogłoby mu to nadać pewnej klasy i powagi.
Stał pośrodku zupełnie czystego pokoju o bardzo przyzwoitych wymiarach. Posiadał solidne, drewniane łóżko z narzutą, która pachniała proszkiem do prania i świeżym powietrzem. Trzy, dość pokaźnych rozmiarów szafki na książki, oraz komodę na ubrania i biurko ze staroświecką lampą.
- Ładne frędzelki – mruknął chłopak, pochylając się nad lampą. Pociągnął za sznureczek, a pokój zalała żółtawa struga światła. Ktoś zadbał o nową żarówkę, nową pościel. Jego nowe miejsce zamieszkania prezentowała się lepiej niż wszystko, co widział w tym domu do tej pory. Ktoś bardzo się postarał. Chłopak pokiwał głową i na powrót się wyprostował. Położył swoją walizkę na łóżku, a następnie usiadł obok niej. Nic mu się nie chciało…
Spojrzał na zegarek, na przegubie swej lewej ręki i doszedł do wniosku, że chyba czas, by zszedł na dół. Odetchnął głęboko, poprawił swe niesforne włosy, a następnie wyszedł z pokoju.
* * *
                Po kuchni rozchodził się tylko brzdęk sztućców o talerze. Mężczyzna patrzył z ukosa na swego ucznia. Chłopak szybko się uczył, to trzeba było przyznać. I na razie się nie spóźniał. Berthold pokiwał głową, otarł usta chusteczką i oparł głowę na dłoniach.
                - Co jest podstawą kręgu transmutacyjnego? – zapytał poważnie. Chłopak przeżuwał długo jedzenie, a następnie odpowiedział niechętnie.
                - Nie jestem pewny, ale…
                - Na czym polega zasada równowartej wymiany? – przerwał mu w pół zdania. Nie miał czasu, ani sił, by wysłuchiwać kolejnych, bezsensownych słów.
- No bo jeżeli… kiedy, bierzemy, a raczej tworzymy coś z alchemii, to wtedy… - Roy Mustang plątał się coraz mocniej w swych wypowiedziach. Pod stołem mocno ściskał materiał swoich spodni. Nie miał pojęcia, że jego trening zacznie się tak szybko. Że, to już dziś… Akihito nie musiał znać takich rzeczy.
                - Co tutaj robisz? – Berthold Hawkeye zapytał zupełnie poważnie, trąc swoje skronie. Czy przypadkiem pani Mustang nie wspominała, że jej bratanek jest obiecującym uczniem? – Co tutaj robisz? – powtórzył z irytacją w głosie, nieco mocniej niż miał to zwykle w zwyczaju.
                W kuchni zapadła ciężka, nieznośna cisza, podczas której Roy marzył, by skurczyć się w sobie, by być wielkości atomu. Wreszcie spojrzał na swojego Sensei i znieruchomiał z przerażenia. Twarz mężczyzny była wykrzywiona dziwną pogardą i niesmakiem, a jego oczy niczego nie wyrażały.
                - Jestem tutaj, by nauczyć się alchemii – odpowiedział cicho Roy i przygryzł swoją wargę. Jego Mistrz powoli wstał od stołu zabierając ze sobą talerz z pastą sojową i ryżem, wyjątkowo pozbawionym smaku, lecz smacznym daniem.
                Kiedy odłożył do zlewu naczynia, westchnął przeciągle i oparł dłonie o blat szafki kuchennej.
- Do jutra masz mi przynieść swój własny projekt kręgu transmutacyjnego z uwzględnieniem znaków alchemicznych i efektu, jaki zamierzasz osiągnąć – polecił z rezygnacją w głosie, jakby już z góry zakładał, że nic z tego nie wyjdzie.
                Następnie, bez słowa pożegnania wyszedł z kuchni, a po chwili Roy usłyszał jak powoli wchodzi po schodach. Odczekał jeszcze chwilę i dopiero, kiedy był już pewny, że Sensei niczego nie usłyszy, westchnął z niewyobrażalną ulgą.
                W gruncie rzeczy nie było najgorzej. Zakładał inny obrót sprawy, jak na przykład jeszcze dzisiejszy powrót do Centrali. Więc wyszło na plus. Co prawda nie miał zielonego pojęcia o tym, jak tworzy się własny symbol transmutacji, ale wiele razy widział jak malował go Akihito, oraz ci wszyscy Państwowi Alchemicy, którzy często wpadali do domu państwa Mustang.
                Rozejrzał się po kuchni, nie bardzo wiedząc, co ze sobą dalej zrobić. W kącie, pomiędzy piekarnikiem, a szafką kuchenną ze zmywakiem, dostrzegł biel kartek. Odsunął krzesło i ostrożnie do nich podszedł, bojąc się, że robi coś niedozwolonego.
                Tylko jedna z nich była zapisana drobnym, nieco dziecinnym pismem, który okazał się przepisem na pastę, którą dziś jedli na obiad. Obok kartek znajdował się zaostrzony ołówek.
                Chłopak uśmiechnął się do siebie w duchu, jak na razie jakoś mu szło. Wziął to wszystko pod pachę i niewiele myśląc wyszedł drzwiami, które według jego przypuszczeń prowadziły do ogrodu. Miał zamiar skorzystać z ostatnich promieni słonecznych skoro przed nim zapowiadała się jeszcze długa noc.
                Gdy tylko przekroczył próg domu, zalała go fala światła. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak mroczny był dom pana Hawkeye. Zamrugał kilkakrotnie i trochę na oślep, dotarł w końcu do jednej z jabłoń, które rosły na krańcach ogrodu.
                Rzucił swój ekwipunek na ziemię, ściągnął marynarkę, a następnie usiadł na niej i wziął ołówek do ręki. 
                Co prawda nie pamiętał tych wszystkich szczegółowych wzorów, które miał szczęście zobaczyć w swoim życiu, ale myślał, że to nie będzie znowu takie trudne. W końcu był Royem Mustangiem, mógł wszystko.
                Na początku udało mu się naszkicować lekko koślawy pięciobok, z prostymi wychodzącymi z jego boków. Z racji tego, iż wiedział jak malować niektóre znaki zodiaku, wpisał do jednej z ćwiartek znak strzelca i lwa. Zastanawiało go tylko to, co zrobić z resztą wzoru. Zmarszczył brwi i wytężył swój umysł w zmożonej pracy.
                Nagle usłyszał gdzieś nad sobą dziewczęcy śmiech. Powoli podniósł swą głowę do góry i zobaczył nad sobą, pośród białych kwiatków jabłoni, drobną blondynkę o nastroszonej fryzurze, dużych roześmianych oczach i z dziwnym niedowierzaniem wypisanym na twarzy.
                Nie bardzo wiedząc, co mając zrobić, odchrząknął lekko i pomachał w jej stronę, co tylko sprowokowało ją do kolejnego wybuchu śmiechu.
                Zeszła o kilka gałęzi niżej, tak że jej dyndające nogi zwisały mu na wysokości torsu.
            - Nie wierzę, że to zrobił – powiedziała na powitanie i pokręciła z rozbawieniem głową.
- Kim jesteś? – zapytał Roy, zebrawszy się na odwagę. Dziewczyna niepokojąco przypominała mu jego Mistrza. Podniosła lekko jedną brew i zignorowała jego pytanie. Chłopak, nie dając za wygraną wstał i stanął przed nią przodem. Dopiero teraz mógł oszacować, że nie należała do najwyższych, ani do najstarszych. Mogła mieć jedenaście lat? – Roy Mustang – przedstawił się, podając jej dłoń. Spojrzała na nią przez chwilę, a następnie utkwiła swój wzrok w jego czarnych oczach.
- Riza Hawkeye – odrzekła po chwili, mocno ściskając jego rękę. – Jestem córką, tego strasznego pana – powiedziała z lekkim sarkazmem wskazując głową na dom.
- Sensei? – zapytał, pragnąc się upewnić.
- Czy nikt ci już nie mówił, że tu nie zadajemy głupich pytań? – odpowiedziała pytaniem i następnie zeskoczyła z drzewa. Dosięgała mu teraz do ramienia. Miała na sobie o kilka rozmiarów za dużą, bladoniebieską sukienkę.
- Ktoś mi coś wspominał – mruknął, a ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Nie mieściło mu się w głowie, że ktoś mógłby zachować taką pogodę ducha w towarzystwie Bertholda Hawkeye.
- To bardzo dobrze – skwitowała, a następnie poklepała go lekko po ramieniu. – Tak osobiście, to jeżeli chcesz zostać tu na dłużej, to dodałabym okrąg, a dopiero potem wpisałabym w nim inne wzory. Poza tym strzelec, raczej jest złym wyborem. Strzelałabym raczej w skorpiona i dodałabym też salamandrę, jako zwierzę stworzone z ognia – wyrecytowała na jednym tchu.
Roy spojrzał na nią z niemym podziwem. Nie miał pojęcia skąd miałaby to wiedzieć, choć może miało to jakiś związek z tym, że jej ojciec był Alchemikiem. To mogłoby wiele wyjaśniać.
- Skąd… - wydusił tylko z siebie.
- Wychowuje się w domu alchemika – powiedziała to drwiącym tonem i zmarszczyła brwi. – Nie jesteś zbyt bystry, co?
- Jak możesz mówić takie rzeczy? – zaperzył się , a ona znów się uśmiechnęła. Nie miała pojęcia z jakich powodów jej ojciec zgodził się nauczać kogoś takiego.

- Do zobaczenia Roy – powiedziała tylko, zostawiając skołowanego chłopaka za sobą. Może wreszcie nie będzie tutaj, aż tak nudno jak dotychczas.

----------
Po ciężkim tygodniu przychodzi odstresowanie. I tak ma być. Dziękuję wszystkim za miłe komentarze. Wiele dla mnie znaczą :)

12 komentarzy:

  1. Świetne. Bardzo mi się podobało :)
    Roy chyba faktycznie nie jest najbystrzejszy. Już z samej nazwy mógłby zgadnąć, że do kręgu transmutacyjnego potrzeba okręgu. Nie sądziłam, że Riza może mieć jakiekolwiek pojęcie o alchemii, ale w sumie jak się spędza całe dzieciństwo w domu alchemika to siłą rzeczy musi coś wiedzieć. Zanosi się, że Hawkeye nie zamierza odpuścić Mustangowi. Wymagający mistrz, nie ma co.
    Ciekawa jestem, jak sobie dalej poradzi i co mistrz na ten okrąg. Czekam na nowość :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Może dorobi się okularów? Zawsze uważał, że mogłoby mu to nadać pewnej klasy i powagi. "

    Ahahaha, rozwalilo mnie ^^ Ten Roy ma pomysł na siebie, a to wasik, a to brylki ^^ Ale jemu i tak nic nie pomoze :D ihihi <3

    Oj nie bedzie miał lekko z Hawkeyami nasz pułkownik! Jestem ciekawa kiedy błyśnie talentem do alchemii.

    Sorki ze tak krociotka, zganiaja mnie z kompa bo derby na meczykach leca Oo :P

    Pisaj pisaj, kcemy więcej!

    OdpowiedzUsuń
  3. Serdecznie zapraszam na nowy rozdział na Lady dirgel :)

    Jestem w fazie ogarniania, o co chodzi, więc niedługo przybędę przeczytać wszystko, co już tu opublikowałaś. Tylko porządnie się w tym wszystkim zorientuję :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wybacz, że dopiero teraz komentuję, aczkolwiek zalałam ją herbatą...
    Interakcjaaaaaaaa! Już widzę tę rodzącą się przyjaźń, naukę. Nie wiem co powiedzieć bo bardzo mi się podoba i uwag nie mam...
    Jasne Słonko

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawe opowiadanie. Czekam na nn :). Może zajrzysz do mnie http://prosto-z-hogwartu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Uff, wreszcie zorientowałam się trochę w tym świecie (tematyka manga/anime jest mi zupełnie obca, więc przede mną jeszcze zapewne długa droga :). W każdym razie bardzo mi się podoba, jak piszesz. W ogóle polubiłam postać Rizy, a i zgorzkniały Berthold przypadł mi do gustu. Roy pewnie będzie miał ciężko, przynajmniej na początku, ale w końcu zaprzyjaźni się z Rizą, mam rację? :) (Mam nadzieję, że nie pomyliłam nic w imionach.)

    Mogę cię prosić o informowanie?

    OdpowiedzUsuń
  7. Nominuję cię do Liebster Blog Awards. Więcej informacji --> http://stay-and-help-us.blogspot.com/p/nominacja-od-liebster-award-blog-jest.html

    OdpowiedzUsuń
  8. Witam. Zgodnie z życzeniem informuję o nowym rozdziale. Jeżeli to niewłaściwe miejsce to z góry przepraszam.
    http://utkana-z-wiatru.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Czekam z utesknieniem na nn!

    I zapraszam na fullnowolfa.

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdział super. Czy tylko ja nie umiem pisać z dłuższymi opisami.
    Nie no zazdroszcze ci weny.
    Dodałam cię do polecanych na http://dzieci-zywiolow333.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń