sobota, 3 stycznia 2015

10. "Nasz kraj".

Położył na głowie poduszkę i zacisnął dłonie na uszach. Jakim cudem dziecko można było usłyszeć na piętrze, skoro wraz z rodzicami siedziało ukryte w piwnicy? Przeklnął po raz kolejny i położył na swojej głowie kołdrę. Cała sytuacja wydawała mu się tak idiotyczna, że zaśmiał się z własnej bezsilności i niewyspania, równocześnie poczuł jak jego górny pułap gniewu został przekroczony.
Z furią odrzucił z siebie pościel i zarzucił na ramiona brązowy szlafrok. Boso, przebiegł po cichu drogę do pokoju Rizy i nie zapukawszy wtargnął do środka. Trochę potrwało zanim udało mu się rozeznać w ciemnościach, a kiedy już mu się to udało, bez zdziwienia zauważył, że po dziewczynie nie ma śladu. No może za wyjątkiem zmiętej pościeli.
Ze zrezygnowaniem zamknął drzwi do jej pokoju i oparł dłonie na biodrach. Do piwnicy nie zejdzie, to było pewne, ale może uda mu się zasnąć po kubku gorącego mleka. Może uda mu się go podgrzać swoją alchemią?
Trochę uspokojony, mając w końcu jakieś zajęcie zszedł ze schodów. Nawet nie zauważył, kiedy płacz dziecka przeobraził się w kwilenie.
- Chwila... - wyszeptał zdziwiony tym, że potrafi usłyszeć tak ciche dźwięki. Zanim kolejny wniosek uformował się w jego głowie, wszedł do kuchni i zamarł w pół kroku.
Tuż obok zlewu stała Hawkeye. Miała podkrążone oczy, z których wyzierało przerażenie. Słabe światło padało na jej bezradną twarz, na usta ułożone w cienką linię, na jej kruche ręce zaciśnięte na bezwładnym ciele dziecka.
- Co się stało? - zapytał, ale Riza pokręciła gwałtownie głową.
- Odejdź - powiedziała łamiącym się głosem i wymieniła kompres z czoła dziecka.
- Co się dzieje? - powtórzył, kiedy zbliżył się do niej na odległość jednego kroku. Niemal czuł ciepło bijące od malca.
- Nie chcesz się do tego mieszać - przypomniała mu, ale zupełnie bez przekonania.
- Gdzie jego rodzice?
- Ich też zżera gorączka. Dałam im lodu i zapas wody, na razie musi im wystarczyć. To z Dequetem jest niedobrze... niedobrze... - powiedziała chaotycznie. Zobaczył jak jej ręce drżą, więc bezzwłocznie wziął od niej dziecko.
W tej samej chwili oparła się ciężko o blat i zamknęła na chwilę oczy.
- Roy... ja nie mam pojęcia, co mam teraz zrobić - powiedziała nienaturalnie spokojnym tonem. - Jego gorączka nie chce schodzić, próbowałam już wszystkich znanych mi sposobów. Dałam mu zioła, maść, którą podawała mi moja matka. Żaden nie pomaga. - Znów zmieniła chłopcu kompres, a następnie otworzyła szafkę nad zlewem. Zaczęła w niej gmerać, przesuwać kolejne słoiki, ale z grymasu na jej twarzy, Mustang mógł wywnioskować, że nie może znaleźć niczego dobrego.
Kiedy jej palce natrafiły na pustą ściankę, krzyknęła bezsilnie i wyrzuciła połowę zawartości szafki na ziemię.
- Nie ma, nic tutaj nie ma! Do jasnej cholery! - Ukryła twarz w dłoniach i połączyła do pięciu. To nie był dobry moment na rozstrojenia nerwowe.
Dequet poruszył się niespokojnie w rękach Roya i powoli otworzył  swoje czerwone oczy, które zaszły mu mleczną mgłą. Chłopak patrzył na tego małego Ishvalczyka i poczuł się znów sześcioletnim chłopcem, który patrzył na powolną śmierć dziadka w jednym ze szpitali Centrali.
Usiadł na pobliskim krześle i ostrożnie położył malucha na stole. Doskonale wiedział, że już nic nie mogą zrobić. Spojrzał na rozdygotaną Rizę i zdał sobie sprawę, że ona już o tym wiedziała, zanim wszedł do kuchni.
Dequet już nie płakał. Nawet się nie poruszał. Tylko jego klatka piersiowa unosiła się w coraz płytszych oddechach. Hawkeye w końcu przestała mu zmieniać kompresy i po prostu usiadła obok Roy'a.
W końcu nadszedł ranek, a zanim pierwsze promienie słońca. Już dawno zdali sobie sprawę, że malec umarł, ale żadne z nich nie potrafiło się poruszyć, żadne z nich nie potrafiło dotknąć małego trupa, żadne z nich nie potrafiło poradzić sobie z ciemnością wokół nich samych.
Pierwsza podniosła się Riza. Wzięła malca na ręce i nie oglądając się za siebie, wyszła z kuchni do ogrodu. Roy w milczeniu podążył za nią.
Dziewczyna stała oparta o pień wiśni, kiedy chłopak kopał dół. Co najdziwniejsze, jedyną myślą, do której był teraz zdolny, była ta, że to właśnie tutaj poznał Hawkeye.
Włożyli Dequeta do prowizorycznego grobu, a następnie nie wiedząc co powiedzieć, po prostu zasypali go ziemią.
- I niech bóg Ishvala ma go w swej opiece - wyszeptała po chwili ciszy Riza i odruchowo złapała chłopaka za rękę. Spojrzał na nią ze łzami w oczach, próbując zachować twardość.
- Co z jego rodzicami? - zapytał.
- Są w o wiele lepszym stanie - stwierdziła dziewczyna i puściła jego rękę, jakby o czymś sobie przypomniała. - To była gruźlica. Czytałam wczoraj, że rząd w kilka dni po wypowiedzeniu wojny, wszystkim pojmanym Ishvalczykom wszczepiał specjalnego wirusa, a następnie puszczał ich wolno. Nazwali to bronią, która może wykończyć wroga, bez rozlewu krwi Amestryjczyków - powiedziała z goryczą.
- Przestań - żachnął się Roy. Pokręcił głową, choć doskonale wie, że to co powiedziała Hawkeye jest prawdą. O tym samym napisała mu ostatnio ciotka, która nie kryła zadowolenia z takiego obrotu sprawy. - To nadal nasz kraj, krwawica naszych przodków. Wojna wymaga poświęceń i zagrań poniżej pasa.
- Nawet jeżeli tym zagraniem jest życie bezbronnego chłopca? - rzuciła retorycznie. Nie może powstrzymać się przed makabrycznym uśmiechem zwycięstwa, wie, że Roy w duchu przyznaje jej racje.

8 komentarzy:

  1. Cudowny blog, czekam na ciąg dalszy :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. O, widzę nowość xD Cieszy mnie to.
    Znalazłam (a raczej przeczytałam) zdanie: "Ukryła twarz w dłoniach i połączyła do pięciu." Nie chodziło o to, że policzyła do pięciu?

    Akcja bardzo dobrze się toczy. Zupełnie inaczej się czyta, gdy są tu zupełnie młodzi. Szczerze mówiąc nie znalazłam jeszcze takiego bloga, gdzie opisane były losy młodej Rizy i młodego Roya. Czyli mogę powiedzieć, że pomysł był oryginalny. Mam nadzieję, że za jakiś czas znowu dodasz rozdział i wtedy się pojawię ;)
    Aha, jeszcze chciałam powiedzieć, że dobrze oddajesz bezradność Rizy. O jej emocjach. Fajne to jest. Większość ludzi dorosłych w pewnych momentach nie dają rady. Cóż dopiero takie dziecko. Musiała przejąć wszystkie obowiązki.
    Podoba mi się tu =)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, że odpowiadam dopiero teraz. Po kilkuy miesiącach - brzydka ja.

      Nawet nie wiesz ile radości sprawił mi Twój komentarz! Dziękuję!

      Mam teraz najdłuższe wakacje, więc postanowiłam znów odnowić swą znajomość z FMA i tym blogiem. Mam nadzieję, że znowu wpadniesz i przeczytasz nowy rozdział o nazwie "Piwnica".

      Miłego dnia! A w moim przypadku nocy ;)

      Usuń
  3. Oo! Widzę nowy rozdział *.*
    Zapewne świetny jak poprzednie :))

    Dzięki twojemu blogowi obejrzałam wszystkie odcinki "Stalowego Alchemika" <3

    Czytam twojego bloga od początku, przepraszam że odzywam się dopiero teraz. :))
    Mam nadzieję że będziesz pisać dalej :D

    -aylee

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, nawet nie wiesz jak mi miło!
      Naprawdę? To dzięki mnie? Kurczę, to całkiem spore osiągnięcie.

      Miłego czytania!

      Usuń
  4. Wróciłaś wreszcie <3 Strasznie się cieszę, że jesteś z powrotem.
    Ten rozdział tak mnie poraził, że zrekompensował mi całe czekanie.
    Po prostu szczęka mi opadła, gdy Riza powiedziała o wirusie. Zmroziło mnie. Niesamowicie żal mi tego dzieciaka, niewinnego dziecka. To było okrutnego i tak przygnębiające, że boję się, co dalej :c I chociaż treść była tak przykra i tragiczna, to napisana fantastycznie i bardzo przeżyłam - wściekłość i bezsilność Rizy, jego śmierć i tą miażdżącą informację, jakimi metodami działa cywilizowany kraj w wojnie domowej.

    Czekam na więcej, może częściej :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń