sobota, 18 stycznia 2014

4. Rodzina


Dziewczyna szła po skrzypiących schodach z filiżanką herbaty w prawej ręce, grubym tomem o rozpadzie molekularnych cząsteczek w lewej, a w ustach trzymała papierową torbę, w której znajdowała się kolejna porcja leków dla jej ojca. Z trudem odnajdowała równowagę na nierównych stopniach i po raz kolejny przyrzekała sobie w duchu, że w końcu poprosi pana Linga o ich naprawienie, choćby częściowe.
Z trudem doszła do starych, dębowych drzwi i powoli je otworzyła, wspomagając się łokciem.
Uśmiechnęła się na widok swojego ojca, a następnie podeszła do biurka znajdującego się w lewym rogu pokoju i odstawiła tam wszystkie rzeczy, które miała ze sobą.
- Jak się czujesz? – zapytała, patrząc na niego ukradkiem, kiedy wyciągała z torby tabletki w najróżniejszych kształtach i kolorach.
- Czy to ważne? – odpowiedział pytaniem i kaszlnął w pościel. Podeszła do niego, instynktownie mijając porozrzucane na podłodze kartki i książki. Nadal nie pozwalał jej posprzątać. Podała mu herbatę, a następnie patrzyła jak połyka lekarstwa. Ostatnie, na które było ich teraz stać.
- Przemyślałeś już przeprowadzkę do pokoju na dole? – zapytała, gdy podał jej pustą filiżankę. Westchnął głęboko i spojrzał w lewo, w stronę okna. Pokiwała głową i wstała z łóżka, wzięła do ręki książkę, a następnie położyła ją mu na kolanach. Odczekała jeszcze chwilę, ale widząc brak reakcji ze strony ojca, wyszła z pokoju.
Kiedy przechodziła obok drzwi Roya, zatrzymała się na chwilę i po dłużej chwili podeszła do nich na palcach. Otworzyła je bezszelestnie i spojrzała przez szparę do środka.
Chłopak siedział pochylony za biurkiem w otoczeniu grubych tomisk. Pisał coś pośpiesznie, mrucząc pod nosem. Wytężyła słuch.
- Zrozumienie, dekonstrukcja, ponowna synteza… Zbilansowanie energii ziemi…
Uśmiechnęła się i zamknęła na powrót drzwi. Nie miała zamiaru tym razem mu przeszkadzać.
* * *
                Przerzucał kolejne strony, a z każdą następną, w jego głowie kłębiło się coraz więcej pytań. Zamknął gwałtownie książkę i odchylił głowę do tyłu. Odetchnął głęboko, a następnie zaczął masować sobie skronie. Czuł jak jego mózg paruje z nadmiaru informacji.
                Już drugi dzień siedział zamknięty w swoim pokoju. Wychodził tylko po to, by załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. Naprawdę. Może od czasu, do czasu robił sobie przerwę, ale wtedy stawał tylko przed oknem i wpatrywał się w kamienną dróżkę, która prowadziła do domu Pana Hawkeye. Czasami widywał drobną postać Rizy, która z wielkimi torbami udawała się w stronę miasta. Znikała wtedy na długie godziny, a kiedy wracała zamykała się w swoim pokoju, lub przesiadywała u Sensei.
                U Mistrza, który nie chciał go widzieć.
 Rozprostował ręce i na powrót skupił się na książce przed nim. Co prawda opanował już podstawowe założenia alchemiczne, ale wciąż miał problem z jednością i przepływem energii. Przeskoczył do następnego rozdziału, mając nadzieję, że znajdzie tam więcej informacji, które będzie w stanie zrozumieć, gdy jego wzrok padł na dwa w gruncie nic nieznaczące słowa. Kamień filozoficzny.
Słyszał już kiedyś tą nazwę, wiele lat temu. Siedział wraz z ciotką w salonie, przy fortepianie. Był środek lata, a przez białe firanki sączyło się późne, popołudniowe słońce. Po pokoju roznosił się zapach świeżo zaparzonej kawy, która stała na starym stoliku z trzema nogami, który znajdował się po przeciwległej stronie, w asyście dwóch wiktoriańskim foteli obitych żółtym suknem.
Ciotka, właśnie uczyła go grać ulubioną melodię jego matki, gdy zadał to głupie pytanie.
- Śmierć jest nieodwracalna, tak?
Pamiętał wzrok swojej ciotki. Smutny, ale wciąż twardy. Jej cienkie usta otwarły się i odpowiedziały.
- Royek, to nigdy nie jest nieodwracalne. To tylko przystanek na twojej drodze. – jej usta umilkły na chwilę. Podrapała się po czarnym pieprzyku na lewym policzku i po chwili milczenia ciągnęła dalej. – Zawsze możesz użyć Kamienia Filozoficznego. Gdyby oczywiście istniał – zaśmiała się swym ochrypłym głosem z własnego żartu, zostawiając jego pytanie bez odpowiedzi.
Skoro wspomnieli o Kamieniu tutaj, w tej książce, to oznaczało to, że może nie był tylko wytworem wyobraźni jego ciotki.
Z wypiekami na twarzy otworzył indeks i przeszukał go wzrokiem. Znowu sprawdził. Nic. Nic, co warte byłoby uwagi. Przygryzł nieznacznie wargi. Nie mógł pójść teraz do Sensei, Riza wyraźnie powiedziała, że ma mu nie przeszkadzać i wszelkie sprawy załatwiać z nią samą.
Spojrzał na swoje drzwi, podrapał się znów po głowie, jakby miało mu to dodać otuchy i wyszedł ze swojego pokoju. Podszedł do drzwi obok i cicho zapukał, ale odpowiedziała mu cisza. Rozejrzał się, otworzył je nieznacznie i wepchnął głowę do środka.
Nigdy jeszcze tu nie był. Pokój był o wiele mniejszy od tego, który sam zajmował. Ściany miały kolor od szarego po sprany brąz, a podłoga była wyłożona drewnianymi panelami, wytartymi przez stopy kolejnych pokoleń Hawkeye. Po prawej stronie, tuż pod oknem stało szerokie łóżko z wielką metalową ramą. Materac wydawał się stary i niewygodny, a niebieska pościel wyblakła od wiszenia na dworze.
Obok łóżka stał wielki regał na książki, który uginał się pod ich ciężarem.
                Po lewej stronie stało biurko z jakiegoś ciemnego drewna, którego nie mógł określić. Było idealnie czyste, a jedyną rzeczą, jaka się na nim znajdowała była otwarta książka.
                Chłopak przełknął głośno ślinę, przekroczył próg i zamknął pospiesznie za sobą drzwi. Pochylił się nad otwartym tomem i przeczytał:
                - Aby uniknąć tego, co silne, trzeba uderzać w to, co słabe… - podniósł do góry brwi i obrócił kilka kartek. – Na wojnie chodzi o zwycięstwo, nie o upór – wyszeptał podkreślone czerwonym okręgiem zdanie. Zaraz pod nim znajdowało się kolejne, tym razem zaznaczone niebieskim kolorem. – Zwyciężają ci, którzy…
                - Co tutaj robisz? – usłyszał za sobą zimny głos Rizy. Miała na sobie za duże ogrodniczki z wytartym materiałem na kolanach i kraciastą koszulę. Na nogach lśniły czarne kalosze.
                Chłopak zamknął pośpiesznie książkę i uśmiechając się niewinnie, przygładził swoje włosy, poprawił białą koszulę, a na koniec oparł się nonszalancko o blat biurka.
                - Wpadłem tylko po to, by…
                - Pomyszkować? – podsunęła dziewczyna i gwałtownym ruchem położyła wielki kosz z ubraniami tuż obok jego ręki.
                - Ja? Nie, oczywiście, że nie – powiedział, lekko zmieszany, ale wciąż pewny siebie. Brwi dziewczyny powędrowały jeszcze wyżej. Z każdą kolejną chwilą Roy czuł się coraz mniej komfortowo, a jego początkowy celprzyjścia do tego miejsca gdzieś niespodziewanie wyparował. Odchrząknął, by przerwać ciszę. – Przyszedłem, bo… bo… - zająknął się. Po jaką cholerę on tutaj przylazł? – Myślałem, że dziewczyny czytają raczej romanse, a tutaj proszę, militaria – wypalił, nie bardzo wiedząc, co mówi.
                Oczy Rizy zwęziły się w małe szparki. Z trudem dosięgła książki, wyminęła go i włożyła ją na regał, przy okazji zabierając ze sobą kilkanaście innych. Odwróciła się w jego stronę, a następnie widząc jego minę, zaśmiała się.
                - Dostałam ją od dziadka na moje trzynaste urodziny. Nie ma pojęcia, co czytają dziewczyny w moim wieku. Tak samo jak ja – powiedziała, a następnie podeszła do biurka.
                Roy przygryzł nieznacznie wargę, zawsze tak robił, gdy nad czymś usilnie się zastanawiał. Patrzył jak dziewczyna wkłada do kosza z ubraniami książki i rozgląda się po pokoju, a w tym czasie jego myśli krążyły wokół kilku tematów.
                Po pierwsze, jak to możliwe, że ta mała, pyskata Hawkeye mogła mieć już trzynaście lat. Po drugie, dlaczego wspomniała o swoim dziadku, z dziwnym jak na nią sentymentem w głosie. Po trzecie, dlaczego wkładała tyle rzeczy do tego kosza.
                - Będziesz tu tak stał, patrzył się i zawadzał, czy naprawdę przyszedłeś tu po coś ważnego? – wytraciła go z rozmyślań. Trzymała w ręce długi, srebrny wisiorek z zawieszką w kształcie czerwonego kamienia, co naprowadziło go z powrotem na cel swego przybycia.
                - Czy nie masz tutaj czegoś – zakreślił w powietrzu wielkie koło – na temat Kamienia Filozoficznego? – zapytał.
                Riza zatrzymała się w pół ruchu nad koszem, a następnie posłała mu szybkie spojrzenie. Po krótkiej chwili, która trwała zaledwie sekundę, otworzyła drzwi, podniosła swój tobołek i wyszła na korytarz.
                Nie bardzo wiedząc, co ma zrobić, odczekał parę chwil, ale nie widząc nigdzie Hawkeye, wyszedł za nią. Dogonił ją przy schodach, gdy ledwie widząc stopnie, próbowała zejść na dół.
                - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – stwierdził z wyrzutem. Udała, że go nie słyszy i dalej prowadziła swą walkę z koszem. Zszedł kilka stopni, a następnie zagrodził jej dalszą drogę ręką. – To może coś wiesz o Kamieniu? – zapytał. Dziewczyna westchnęła głośno.
                - Nie wiem. Nie pytaj mnie, bo nie wiem – szepnęła, może zbyt natarczywie, patrząc przy tym gdzieś w dół. Wyminęła go gwałtownym ruchem.
                - Jesteś pewna? – zapytał z ostatnią nadzieją w głosie.
                - Zasada numer jeden – stwierdziła tylko, ale po chwili zatrzymała się i powoli odwróciła w jego stronę. – Ale jeżeli masz czas zajmować się takimi głupstwami jak kamienie, nieśmiertelność i inne takie, to możesz mi pomóc zanieść to do miasta – wskazała wzrokiem kosz. Pokiwał tylko głową, a ona zadowolona jego odpowiedzią wręczyła mu rzeczy.
                Zastanowiło go tylko jedno. Skąd Riza wiedziała, że Kamień ma związek z  nieśmiertelnością.

6 komentarzy:

  1. "Rozpad cząstek molekularnych" - brzmi ciekawie, przeczytam . <3
    a i jeszcze jedno: "Royek"? Poważnie?! XD

    OdpowiedzUsuń
  2. "W wojnie chodzi o zwycięstwo, nie o upór." - <3
    Wreszcie sie wziął do roboty, Roy obibok ^^ To cieszy! Hehe:
    " - Wpadłem tylko po to, by…
    - Pomyszkować?"
    No, ciekawie to wygląda, mały Royek interesujący sie kamieniem. Fajne światło daje na jego relacje z Edziem, późniejsze. Jeśli poniekąd widział w nim swoje odbicie... Tłumaczy to i jego (powiedzmy) troskę, ale i surowość i to, że był taki wymagający.

    Noom i wiedza Rizy na temat kamienia... Ciekawi, jak jest duża, hm. I dlaczego.
    Czekam na cd!
    Oraz zapraszam na nowy post na fullsnowolfa :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Roy się uczy...jak to możliwe?! I to tak sam z siebie...czyżby tak bardzo bał się, że Riza znów mu przyłoży? xD No cóż, pozdrawiam i życzę weny. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super^^ To Riza może coś wiedzieć o kamieniu? Szczerze mówiąc, nie przyszło mi do głowy, że mogłaby siedzieć głębiej w alchemii, w sumie pod jednym dachem z alchemikiem, ale zawsze była w moich oczach zwyczajnym człowiekiem... Ciekawa jestem, skąd wie. Powiedzmy, że mam pewne teorie związane z Betholdem jej matką, ale pewnie jak zwykle wymyślam i naciągam.. No cóż, zobaczymy. Rozdział świetny. Roy się uczy... Pewnie tylko udaje. Pozdrawiam i czekam na nowość.

    OdpowiedzUsuń
  5. Riza coś wie! Całkiem mądre - i równie uparte! - z niej dziewczę. Dobrze, że Roy w końcu wziął się do roboty i dotarło do niego, że musi trochę popracować, jeśli chce coś osiągnąć. Zresztą wyczuwam w tym spory wkład Rizy i jej niezwykłych zdolności perswazji :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Genialny genialny GENIALNY BLOG!!! UWIELBIAM GO! Zawsze wyobrażałam sobie Rizę jako taką cichą i spokojną, a tu.. Wow. Ma charakterek, oj ma ~ Gazela

    OdpowiedzUsuń