Dziewczyna
szła po skrzypiących schodach z filiżanką herbaty w prawej ręce, grubym tomem o
rozpadzie molekularnych cząsteczek w lewej, a w ustach trzymała papierową
torbę, w której znajdowała się kolejna porcja leków dla jej ojca. Z trudem
odnajdowała równowagę na nierównych stopniach i po raz kolejny przyrzekała
sobie w duchu, że w końcu poprosi pana Linga o ich naprawienie, choćby
częściowe.
Z trudem
doszła do starych, dębowych drzwi i powoli je otworzyła, wspomagając się
łokciem.
Uśmiechnęła
się na widok swojego ojca, a następnie podeszła do biurka znajdującego się w
lewym rogu pokoju i odstawiła tam wszystkie rzeczy, które miała ze sobą.
- Jak się
czujesz? – zapytała, patrząc na niego ukradkiem, kiedy wyciągała z torby
tabletki w najróżniejszych kształtach i kolorach.
- Czy to
ważne? – odpowiedział pytaniem i kaszlnął w pościel. Podeszła do niego,
instynktownie mijając porozrzucane na podłodze kartki i książki. Nadal nie
pozwalał jej posprzątać. Podała mu herbatę, a następnie patrzyła jak połyka
lekarstwa. Ostatnie, na które było ich teraz stać.
- Przemyślałeś
już przeprowadzkę do pokoju na dole? – zapytała, gdy podał jej pustą filiżankę.
Westchnął głęboko i spojrzał w lewo, w stronę okna. Pokiwała głową i wstała z
łóżka, wzięła do ręki książkę, a następnie położyła ją mu na kolanach. Odczekała
jeszcze chwilę, ale widząc brak reakcji ze strony ojca, wyszła z pokoju.
Kiedy
przechodziła obok drzwi Roya, zatrzymała się na chwilę i po dłużej chwili
podeszła do nich na palcach. Otworzyła je bezszelestnie i spojrzała przez
szparę do środka.
Chłopak
siedział pochylony za biurkiem w otoczeniu grubych tomisk. Pisał coś
pośpiesznie, mrucząc pod nosem. Wytężyła słuch.
- Zrozumienie,
dekonstrukcja, ponowna synteza… Zbilansowanie energii ziemi…
Uśmiechnęła
się i zamknęła na powrót drzwi. Nie miała zamiaru tym razem mu przeszkadzać.
* * *
Przerzucał
kolejne strony, a z każdą następną, w jego głowie kłębiło się coraz więcej
pytań. Zamknął gwałtownie książkę i odchylił głowę do tyłu. Odetchnął głęboko,
a następnie zaczął masować sobie skronie. Czuł jak jego mózg paruje z nadmiaru
informacji.
Już
drugi dzień siedział zamknięty w swoim pokoju. Wychodził tylko po to, by
załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. Naprawdę. Może od czasu, do czasu robił
sobie przerwę, ale wtedy stawał tylko przed oknem i wpatrywał się w kamienną
dróżkę, która prowadziła do domu Pana Hawkeye. Czasami widywał drobną postać
Rizy, która z wielkimi torbami udawała się w stronę miasta. Znikała wtedy na
długie godziny, a kiedy wracała zamykała się w swoim pokoju, lub przesiadywała
u Sensei.
U Mistrza, który nie chciał go widzieć.
Rozprostował
ręce i na powrót skupił się na książce przed nim. Co prawda opanował już
podstawowe założenia alchemiczne, ale wciąż miał problem z jednością i
przepływem energii. Przeskoczył do następnego rozdziału, mając nadzieję, że
znajdzie tam więcej informacji, które będzie w stanie zrozumieć, gdy jego wzrok
padł na dwa w gruncie nic nieznaczące słowa. Kamień filozoficzny.
Słyszał już
kiedyś tą nazwę, wiele lat temu. Siedział wraz z ciotką w salonie, przy
fortepianie. Był środek lata, a przez białe firanki sączyło się późne,
popołudniowe słońce. Po pokoju roznosił się zapach świeżo zaparzonej kawy,
która stała na starym stoliku z trzema nogami, który znajdował się po
przeciwległej stronie, w asyście dwóch wiktoriańskim foteli obitych żółtym
suknem.
Ciotka, właśnie
uczyła go grać ulubioną melodię jego matki, gdy zadał to głupie pytanie.
- Śmierć jest nieodwracalna, tak?
Pamiętał wzrok
swojej ciotki. Smutny, ale wciąż twardy. Jej cienkie usta otwarły się i
odpowiedziały.
- Royek, to nigdy nie jest nieodwracalne. To
tylko przystanek na twojej drodze. – jej usta umilkły na chwilę. Podrapała
się po czarnym pieprzyku na lewym policzku i po chwili milczenia ciągnęła dalej.
– Zawsze możesz użyć Kamienia
Filozoficznego. Gdyby oczywiście istniał – zaśmiała się swym ochrypłym
głosem z własnego żartu, zostawiając jego pytanie bez odpowiedzi.
Skoro
wspomnieli o Kamieniu tutaj, w tej książce, to oznaczało to, że może nie był
tylko wytworem wyobraźni jego ciotki.
Z wypiekami na
twarzy otworzył indeks i przeszukał go wzrokiem. Znowu sprawdził. Nic. Nic, co
warte byłoby uwagi. Przygryzł nieznacznie wargi. Nie mógł pójść teraz do
Sensei, Riza wyraźnie powiedziała, że ma mu nie przeszkadzać i wszelkie sprawy
załatwiać z nią samą.
Spojrzał na
swoje drzwi, podrapał się znów po głowie, jakby miało mu to dodać otuchy i
wyszedł ze swojego pokoju. Podszedł do drzwi obok i cicho zapukał, ale
odpowiedziała mu cisza. Rozejrzał się, otworzył je nieznacznie i wepchnął głowę
do środka.
Nigdy jeszcze
tu nie był. Pokój był o wiele mniejszy od tego, który sam zajmował. Ściany
miały kolor od szarego po sprany brąz, a podłoga była wyłożona drewnianymi
panelami, wytartymi przez stopy kolejnych pokoleń Hawkeye. Po prawej stronie,
tuż pod oknem stało szerokie łóżko z wielką metalową ramą. Materac wydawał się
stary i niewygodny, a niebieska pościel wyblakła od wiszenia na dworze.
Obok łóżka
stał wielki regał na książki, który uginał się pod ich ciężarem.
Po
lewej stronie stało biurko z jakiegoś ciemnego drewna, którego nie mógł
określić. Było idealnie czyste, a jedyną rzeczą, jaka się na nim znajdowała
była otwarta książka.
Chłopak
przełknął głośno ślinę, przekroczył próg i zamknął pospiesznie za sobą drzwi. Pochylił
się nad otwartym tomem i przeczytał:
-
Aby uniknąć tego, co silne, trzeba
uderzać w to, co słabe… - podniósł do góry brwi i obrócił kilka kartek. – Na wojnie chodzi o zwycięstwo, nie o upór
– wyszeptał podkreślone czerwonym okręgiem zdanie. Zaraz pod nim znajdowało się
kolejne, tym razem zaznaczone niebieskim kolorem. – Zwyciężają ci, którzy…
-
Co tutaj robisz? – usłyszał za sobą zimny głos Rizy. Miała na sobie za duże
ogrodniczki z wytartym materiałem na kolanach i kraciastą koszulę. Na nogach
lśniły czarne kalosze.
Chłopak
zamknął pośpiesznie książkę i uśmiechając się niewinnie, przygładził swoje włosy,
poprawił białą koszulę, a na koniec oparł się nonszalancko o blat biurka.
-
Wpadłem tylko po to, by…
-
Pomyszkować? – podsunęła dziewczyna i gwałtownym ruchem położyła wielki kosz z
ubraniami tuż obok jego ręki.
-
Ja? Nie, oczywiście, że nie – powiedział, lekko zmieszany, ale wciąż pewny
siebie. Brwi dziewczyny powędrowały jeszcze wyżej. Z każdą kolejną chwilą Roy
czuł się coraz mniej komfortowo, a jego początkowy celprzyjścia do tego miejsca
gdzieś niespodziewanie wyparował. Odchrząknął, by przerwać ciszę. –
Przyszedłem, bo… bo… - zająknął się. Po
jaką cholerę on tutaj przylazł? – Myślałem, że dziewczyny czytają raczej
romanse, a tutaj proszę, militaria – wypalił, nie bardzo wiedząc, co mówi.
Oczy
Rizy zwęziły się w małe szparki. Z trudem dosięgła książki, wyminęła go i
włożyła ją na regał, przy okazji zabierając ze sobą kilkanaście innych.
Odwróciła się w jego stronę, a następnie widząc jego minę, zaśmiała się.
-
Dostałam ją od dziadka na moje trzynaste urodziny. Nie ma pojęcia, co czytają
dziewczyny w moim wieku. Tak samo jak ja – powiedziała, a następnie podeszła do
biurka.
Roy
przygryzł nieznacznie wargę, zawsze tak robił, gdy nad czymś usilnie się
zastanawiał. Patrzył jak dziewczyna wkłada do kosza z ubraniami książki i rozgląda
się po pokoju, a w tym czasie jego myśli krążyły wokół kilku tematów.
Po
pierwsze, jak to możliwe, że ta mała, pyskata Hawkeye mogła mieć już trzynaście
lat. Po drugie, dlaczego wspomniała o swoim dziadku, z dziwnym jak na nią
sentymentem w głosie. Po trzecie, dlaczego wkładała tyle rzeczy do tego kosza.
-
Będziesz tu tak stał, patrzył się i zawadzał, czy naprawdę przyszedłeś tu po
coś ważnego? – wytraciła go z rozmyślań. Trzymała w ręce długi, srebrny
wisiorek z zawieszką w kształcie czerwonego kamienia, co naprowadziło go z
powrotem na cel swego przybycia.
-
Czy nie masz tutaj czegoś – zakreślił w powietrzu wielkie koło – na temat
Kamienia Filozoficznego? – zapytał.
Riza
zatrzymała się w pół ruchu nad koszem, a następnie posłała mu szybkie
spojrzenie. Po krótkiej chwili, która trwała zaledwie sekundę, otworzyła drzwi,
podniosła swój tobołek i wyszła na korytarz.
Nie
bardzo wiedząc, co ma zrobić, odczekał parę chwil, ale nie widząc nigdzie
Hawkeye, wyszedł za nią. Dogonił ją przy schodach, gdy ledwie widząc stopnie,
próbowała zejść na dół.
-
Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – stwierdził z wyrzutem. Udała, że go nie
słyszy i dalej prowadziła swą walkę z koszem. Zszedł kilka stopni, a następnie
zagrodził jej dalszą drogę ręką. – To może coś wiesz o Kamieniu? – zapytał.
Dziewczyna westchnęła głośno.
-
Nie wiem. Nie pytaj mnie, bo nie wiem – szepnęła, może zbyt natarczywie,
patrząc przy tym gdzieś w dół. Wyminęła go gwałtownym ruchem.
-
Jesteś pewna? – zapytał z ostatnią nadzieją w głosie.
-
Zasada numer jeden – stwierdziła tylko, ale po chwili zatrzymała się i powoli
odwróciła w jego stronę. – Ale jeżeli masz czas zajmować się takimi głupstwami
jak kamienie, nieśmiertelność i inne takie, to możesz mi pomóc zanieść to do
miasta – wskazała wzrokiem kosz. Pokiwał tylko głową, a ona zadowolona jego
odpowiedzią wręczyła mu rzeczy.
Zastanowiło
go tylko jedno. Skąd Riza wiedziała, że Kamień ma związek z nieśmiertelnością.
"Rozpad cząstek molekularnych" - brzmi ciekawie, przeczytam . <3
OdpowiedzUsuńa i jeszcze jedno: "Royek"? Poważnie?! XD
"W wojnie chodzi o zwycięstwo, nie o upór." - <3
OdpowiedzUsuńWreszcie sie wziął do roboty, Roy obibok ^^ To cieszy! Hehe:
" - Wpadłem tylko po to, by…
- Pomyszkować?"
No, ciekawie to wygląda, mały Royek interesujący sie kamieniem. Fajne światło daje na jego relacje z Edziem, późniejsze. Jeśli poniekąd widział w nim swoje odbicie... Tłumaczy to i jego (powiedzmy) troskę, ale i surowość i to, że był taki wymagający.
Noom i wiedza Rizy na temat kamienia... Ciekawi, jak jest duża, hm. I dlaczego.
Czekam na cd!
Oraz zapraszam na nowy post na fullsnowolfa :P
Roy się uczy...jak to możliwe?! I to tak sam z siebie...czyżby tak bardzo bał się, że Riza znów mu przyłoży? xD No cóż, pozdrawiam i życzę weny. :)
OdpowiedzUsuńSuper^^ To Riza może coś wiedzieć o kamieniu? Szczerze mówiąc, nie przyszło mi do głowy, że mogłaby siedzieć głębiej w alchemii, w sumie pod jednym dachem z alchemikiem, ale zawsze była w moich oczach zwyczajnym człowiekiem... Ciekawa jestem, skąd wie. Powiedzmy, że mam pewne teorie związane z Betholdem jej matką, ale pewnie jak zwykle wymyślam i naciągam.. No cóż, zobaczymy. Rozdział świetny. Roy się uczy... Pewnie tylko udaje. Pozdrawiam i czekam na nowość.
OdpowiedzUsuńRiza coś wie! Całkiem mądre - i równie uparte! - z niej dziewczę. Dobrze, że Roy w końcu wziął się do roboty i dotarło do niego, że musi trochę popracować, jeśli chce coś osiągnąć. Zresztą wyczuwam w tym spory wkład Rizy i jej niezwykłych zdolności perswazji :)
OdpowiedzUsuńGenialny genialny GENIALNY BLOG!!! UWIELBIAM GO! Zawsze wyobrażałam sobie Rizę jako taką cichą i spokojną, a tu.. Wow. Ma charakterek, oj ma ~ Gazela
OdpowiedzUsuń